Oczywiście, ci ludzie w walce wewnętrznej, bez której nie ma autentycznej resocjalizacji, okazują się często ogromnie słabi. Potrzebna jest więc im także kara zewnętrzna, kara często ostra, bolesna. Ale ma ona sens wychowawczy dopiero po uruchomieniu mechanizmu samokarania, a przedtem służyć może co najwyżej do tego, aby utrzymać podopiecznego w ryzach, pohamować jego agresywne impulsy i dzięki temu stworzyć warunki do nawiązania z nim doniosłego wychowawczo kontaktu. Ale kara zewnętrzna stanowić może istotny czynnik reedukacji dopiero wtedy, kiedy jak to wykazują badania prowadzone przez S. Mikę (1969), między karzącym a karanym wytworzy się wspólnota wartości i celów i związana z nią więź wzajemnej sympatii. Karanie kogoś za to, że nie robi tego, czego robić nie chce, bo tego nie lubi lub się z tym nie zgadza, nie na wiele się przyda. Jeżeli natomiast np. trener i zawodnik chcą, by zawodnik osiągnął na czekających go zawodach sukces, do czego potrzebny jest odpowiedni trening i tryb życia, a zawodnik gdzieś się „zaprószy” i trener go ukarze, to przypuszczalnie zawodnik „łyknie” tę karę jak gorzkie lekarstwo. Potraktowałem kiedyś dość ostro jednego z moich podopiecznych, którym zajmowaliśmy się z ramienia Katedry Pedagogiki Specjalnej UW. Ale to było już wtedy, kiedy zarówno Tadeusz, jak i ja zrobiliśmy wiele, żeby zrealizować jego plany dotyczące muzycznej edukacji. Więc choć było mu przykro, więc choć był wściekły z powodu kary, która go spotkała (wyrzuciłem go z samochodu i nic nie wyszło z wycieczki, po której sobie dużo obiecywał); powiedział mi potem tak: „Mnie jak się czasem nie kopnię to nie dolecę do mety”.